– Praca w firmie rodziców całymi latami i powielanie ich sposobu zarządzania wcale nie muszą wyjść firmie na dobre. Przeciwnie, im więcej nawyków w zarządzaniu się przejmie, tym trudniej będzie sięgać po konieczne innowacje, dokonywać zmian- mówi Katarzyna Osadkowska.
Katarzyna Osadkowska to Prezes Zarządu Hotelu Jakubus, a także współwłaścicielka i Członek Zarządu Osadkowski Holding. Od lat działa na rzecz firm rodzinnych, których jest pasjonatką a także podkreśla rolę wsparcia kobiet w realizacji ich ambicji zawodowych. Jest mentorką Akademii Firm Rodzinnych.
W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że firmy, które Pani spotyka najczęściej nie wiedzą, że są firmami rodzinnymi. To zaskakujące zwłaszcza w sektorze rolniczym, gdzie ziemię się przecież dziedziczy a wraz z nią także działalność.
Tak, jest tradycja przekazywania majątku, a wraz z nim biznesu, ale samo pojęcie firmy rodzinnej nie jest czymś, z czym można by się identyfikować. O dziedziczeniu nie myśli się jak o procesie sukcesji, tylko jak o punkcie na osi czasu, dzięki któremu historię firmy dzieli się na „przed” i na „po”– zapominając zupełnie o tym, że to przejście jest płynne a okres, w którym w firmie pracuje kilka pokoleń jest długi. Zresztą tak dzieje się też w innych branżach, nie tylko w rolniczej. Na zachodzie Europy tożsamość firm rodzinnych jako specyficznej grupy w gospodarce, jest wyraźniej określona i funkcjonuje od lat, u nas chyba jeszcze nie do końca. Dlatego tak ważna jest dla nas wymiana doświadczeń, opowiadanie o procesach, które są dla nas wspólne, wspieranie i uczenie się od siebie nawzajem.
Dlaczego sukcesji się u nas nie planuje? Przecież od jej powodzenia zależy przyszłość firmy rodzinnej
To prawda, im lepiej jest zaplanowana, tym mniejsze niesie ze sobą ryzyko. Proces przejęcia przedsiębiorstwa zaczyna się już od sposobu wychowania kolejnego pokolenia. Jeśli ten proces będzie się odbywał w duchu wartości firmy, przejęcie steru w niej będzie płynne niezależnie od tego, jakie miejsce znajdą dla siebie dzieci obecnego właściciela. Tutaj jest cały wachlarz możliwości. Do tematu sukcesji trudno jednak podejść starszemu pokoleniu, bo to jest rzecz, która się wiąże z ogromnymi emocjami. Seniorzy często budowali swoje firmy od zera i pracowali w nich przez całe życie wiele dla nich poświęcając. Trudno im sobie wyobrazić co dalej.
Zwłaszcza, że bycie szefem łączyło się dotąd z byciem głową rodziny
W firmach rodzinnych bycie ojcem i bycie szefem jest często ze sobą zrośnięte. A ponieważ przez długie lata praca i życie się przenikało, trudno jest zostawić firmę również dlatego, że człowiek musi nauczyć się wtedy, co to znaczy być głową rodziny, jak wygląda ta rola, kiedy nie jest związana z życiem zawodowym. Na dodatek rodzina, u której w naturalny sposób szuka się w takich wypadkach wsparcia ciągle jest zajęta firmą, a próby kontaktu przyjmują najczęściej formę „zaglądania do firmy”, co z kolei przez młodsze pokolenie jest odbierane jako próba kontroli. Jak widać w firmach rodzinnych proces oddawania władzy jest złożony i nieoczywisty.
Pani i Pani rodzeństwo przejęliście firmę rodziców jako 20- i 30-latkowie. To bardzo wcześnie.
Między nami są cztery lata różnicy, a zastanawiając się nad tym, jakie rozwiązanie będzie najlepsze dla firmy największy potencjał zobaczyliśmy w najmłodszym z rodzeństwa- w Wojtku. Zresztą myślę, że nie nasz wiek był tutaj najważniejszy, tylko postawa. Wojtek był zawsze dojrzały, ambitny, miał w sobie tę gotowość by poprowadzić firmę. Również gotowość do poświeceń. Zarządzanie tak dużą firmą to ogromna odpowiedzialność, która definiuje nie tylko życie zawodowe, ale też prywatne. W jakiś sposób określa nawet cechy przyszłego partnera, w którym będzie trzeba znaleźć wsparcie. To wiąże i determinuje przyszłość. Wojtek miał w sobie siłę i gotowość by przyjąć na siebie to wyzwanie a także nieocenioną pewność siebie. My z kolei byliśmy pewni, że to powinien być on i że będziemy go w tym wspierać.
Rodzice okazali Wam ogromne zaufanie dokonując tej decyzji możliwie wcześnie
Myślę, że żeby mądrze zarządzać firmą rodzinną, wcale nie trzeba pracować w niej całe życie czekając na swoją kolej. Moi rodzice też wcześnie zaczęli rozwijać firmę, na dodatek ojciec był przekonany że należy ją przekazać w momencie gdy sam jest jeszcze w pełni sił i biegnie w szybkim tempie do przodu. Zależało mu też na tym, żeby ją nam przekazać wtedy, kiedy nasz potencjał i możliwości rozwoju będą największe. Praca w firmie rodziców całymi latami i powielanie ich sposobu zarządzania wcale nie muszą wyjść firmie na dobre. Przeciwnie, im więcej nawyków w zarządzaniu się przejmie, tym trudniej będzie sięgać po konieczne innowacje, dokonywać zmian. Nie da się odtworzyć czyjegoś sukcesu. Można się tylko szybko uczyć, a swój styl przywództwa i tak trzeba wypracować samemu.
Napisała Pani, że jest Pani nowoczesną feministką wspierającą inne kobiety. Co to dokładnie znaczy?
Bardzo doceniam rolę kobiet. W firmach jest widoczna szczególnie w czasie kryzysu, kiedy to właśnie role powierzane kobietom i kompetencje im przypisywane są szczególnie istotne, żeby wyjść z kryzysu. I choć mogę podać wiele przykładów firm, gdzie po sukcesji przywództwo objęły kobiety- nawet w stereotypowo niekobiecych branżach- to jednak jest ich ciągle mało. To pewnie także kwestia pokoleniowa, choć muszę powiedzieć, że ja nigdy nie czułam różnicy jeśli chodzi o otrzymywane szanse porównując się z braćmi. Może dlatego, że mojego tatę można nazwać feministą.
Brak kobiet na wysokich stanowiskach w biznesie to trochę także wynik naszej kultury, także tego, że od kobiet oczekuje się że będą idealne w każdej dziedzinie życia. Od mężczyzn wcale się tego nie oczekuje a i tak są dobrymi prezesami firm. Kobiety natomiast częściej zastanawiają się czy podołają temu zadaniu i wtedy właśnie potrzebują kogoś, kto przekona je że warto podjąć to ryzyko. Tak widzę swoją rolę- jako osoby wspierającej, zachęcającej do próbowania sił i podejmowania tego ryzyka. Mam za sobą wiele takich rozmów i z dumą mogę powiedzieć, że niektóre zakończyły się sukcesem.