– Z mówieniem jest jak ze wszystkim, niektórzy mają większe predyspozycje, a inni mają je mniejsze. Całe nieszczęście polega na tym, że w tej chwili na świecie nie ma miejsca, gdzie nie występowałoby się publicznie, a głos jest składową występu publicznego – zauważa dr Mirosław Oczkoś, prowadzący zajęcia w Instytucie Heweliusza. – Ludzie, którzy są bardziej precyzyjni i lepiej się wypowiadają, częściej osiągają sukces – przekonuje.
Instytut Heweliusza: W ostatnim czasie dużo więcej rozmawiamy przez komunikatory internetowe czy telefon i generalnie mówimy dużo więcej niż kiedyś. Jak w takim razie mówimy, bo takiego pola badawczego chyba wcześniej nie było?
Dr Mirosław Oczkoś*: – Tak, to prawda. Był taki moment, kiedy wydawało się, że mówienie jest coraz mniej potrzebne, bo wszystko poszło w pismo obrazkowe. Wystarczy popatrzeć na smartfony, mamy tam gotowe emotikonki i animacje, które zastępują słowa. Aż tu nagle przyszła pandemia – a właściwie lockdown – i wszystko to zostało zweryfikowane. Ludzie zaczęli komunikować się ze sobą przez różne aplikacje do wideokonferencji, głównie zawodowo.
Praca wiąże się z tym, że prezentujemy jakieś treści, raporty czy analizy i okazało się, że w momencie, kiedy przedstawiamy jakąś prezentację, to nas nie widać albo jesteśmy widoczni w małym oknie i mało, kto na nie patrzy. I w tej sytuacji głos awansował na bardzo wysokie miejsce, czasami pierwsze. Okazało się, że ci, którzy byli mało przekonujący, nudni, źle i niewyraźnie mówiący, zaczęli tracić, bo w normalnych okolicznościach mogli swoje braki nadrobić mową ciała. Jest takie słynne powiedzenie wśród aktorów „Co nie zagram, to dowyglądam”. Jednak we wspomnianym przypadku nie da się tego zrobić. Uwiedzenie kogoś tym, że można wyjść w kapciach, założyć na górę tylko koszulę lub bluzkę, a pod spodem mieć spodnie od piżamy, okazało się biletem w jedną stronę. Raz, że nie da się mówić lepiej, kiedy siedzimy w klapkach i piżamie. Dwa – w internecie trzeba mówić dużo bardziej intensywnie, dlatego że obraz przytłacza odbiorcę, który w przypadku wspomnianej już prezentacji, musi wykazać się podzielnością uwagi, gdyż musi jeszcze nadążyć z czytaniem.
Można więc powiedzieć, że funkcja mówienia wróciła w wielkim stylu. Okazało się, że trzeba mówić wyraźniej, bo mikrofony są różnej jakości, podobnie jest z jakością połączeń internetowych, w związku z czym bełkotanie pod nosem i faflunienie niekoniecznie się sprawdza. W realu może by to przeszło, bo siedząc metr od siebie zawsze coś usłyszymy.
Można urodzić się dobrym mówcą czy trzeba się tego nauczyć?
– Jestem zwolennikiem takiego powiedzenia amerykańskiego poety i myśliciela Ralpha Waldo Emersona, że „Wszyscy wielcy mówcy byli najpierw złymi mówcami”. Oczywiście z mówieniem jest jak ze wszystkim, niektórzy mają większe predyspozycje, a inni mają je mniejsze. Całe nieszczęście polega na tym, że w tej chwili na świecie nie ma miejsca, gdzie nie występowałoby się publicznie, a głos jest składową występu publicznego. Najczęściej jest tak, że można się nauczyć naprawdę bardzo wielu rzeczy, ale jak ktoś nie ma tego „dotknięcia”, jak w każdej innej dziedzinie, to nigdy nie zostanie wybitnym mówcą. Natomiast nie spotkałem jeszcze w życiu ani jednej osoby, która by się nie poprawiła, jeśli chodzi o mówienie i występowanie, oczywiście jeżeli chciała to zrobić.
W jaki sposób można poprawić swoją mowę i lepiej mówić? Obejdzie się bez wizyty u logopedy?
– Pójście do logopedy zawsze jest mile widziane, bo to fachowcy znający się na swojej pracy. U nas o logopedzie myśli się głównie w kontekście dzieci i to jest słuszne, bo wiele kwestii związanych z jakością mówienia, jakimiś błędami wymowy, jak niewypowiadanie głosek „cz” czy „r”, jest on w stanie wyprowadzić. Kiedy jednak dorosły człowiek pójdzie do logopedy to otrzyma jedynie diagnozę. Wtedy sugerowałbym znaleźć jakiegoś trenera od mówienia czy kogoś, kto zajmuje się mówieniem – że tak to nazwę – dla dorosłych. Bo np. w biznesie, z którym współpracuję, celem nie jest wyprowadzenie wady wymowy, a uatrakcyjnienie mówienia. Jak najbardziej można to wyćwiczyć, można mówić lepiej, swobodniej, interesująco. I tak podstawowym celem mówienia, do którego należy wrócić, jest być zrozumiałym. To mówienie funkcjonuje praktycznie w każdym obszarze naszego życia. Jeśli popatrzymy od strony prywatnej to ludzie też dobierają się tak, że lubią jakiś tembr głosu czy sposób mówienia. Z kolei jeśli weźmiemy pod uwagę sytuacje zawodowe to ludzie, którzy są bardziej precyzyjni i lepiej się wypowiadają, częściej osiągają sukces.
Stres to coś, co najbardziej przeszkadza nam w mówieniu i wystąpieniach publicznych?
– Czytałem kiedyś o badaniu, z którego wyszło, że w pierwszej piątce rzeczy, których ludzie boją się w życiu najbardziej, poza tymi najbardziej drastycznymi sprawami, jak śmierć, choroba, kalectwo, utrata bliskich czy strata pracy, są wystąpienia publiczne. Wynika to z tego, że ludzie nie chcą się przed nikim ośmieszyć. I obojętnie, czy to jest szaman z Alaski czy makler z Nowego Jorku, zawsze na początku punkt wyjścia jest bardzo podobny jeśli chodzi o stres. To najgroźniejszy czynnik, który blokuje nas podczas wystąpień. Najlepiej jest nauczyć się nad tym panować, chociaż są sytuacje, w których stres jest przydatny. Wtedy ten moment spięcia jest dobry na wejściu. Wszystko inne to są technikalia, których można się nauczyć. Można nauczyć się mowy ciała, można nauczyć się mówić lepiej, ciekawiej, atrakcyjniej i – przede wszystkim – nie nudzić słuchaczy. Można także przygotować techniki wywierania wpływu np. poprzez użycie jakiejś retoryki.
Czy osoba, która ma wadę wymowy i jąka się lub sepleni, może być dobrym mówcą?
– Oczywiście, że może. Świetnym przykładem jest Jerzy Owsiak, a mógłbym podać ich znacznie więcej.
Czyli można uczynić z tego atut i mówić po prostu charakterystycznie?
– Charakterystycznie, ale ważne, żeby to było nasze. Jeżeli ktoś sepleni albo nie wymawia „r” i jest już dorosły to raczej powinien zrobić z tego walor i nie chować tego „r”, bo tego nie da się wyćwiczyć. Takim przykładem może być Donald Tusk. Dziesięć lat temu wszyscy słyszeli, że nie mówi „r”, a teraz jest tak, że prawie tego nie słychać. Z dwóch powodów. Pierwszy to ćwiczenia, a drugi – to fakt, że się osłuchaliśmy. Natomiast z seplenieniem jest znacznie gorzej, bo jest 12 rodzajów seplenienia i – na dobrą sprawę – na każdy miesiąc możemy sobie wybrać jedno i tego się ukryć nie da. Natomiast jeżeli widać, że chowamy takie rzeczy, to jest coraz gorzej. Możemy znaleźć pewien sposób mówienia i w tym przypadku ta charakterystyczność głównie polega na tym, że robimy jakiś akcent, który jest przypisany tylko do nas, że w jakiś sposób budujemy melodię wypowiedzi. Natomiast ja bym na siłę nie szukał tej charakterystyczności, bo można się zapędzić w kozi róg. Jeżeli mamy coś, co nam przeszkadza w – nazwijmy to – teatralnej dykcji, to jeżeli nie da się tego schować tak bardzo, to wtedy nie starajmy się z tym walczyć, a zróbmy z tego walor.
A nasi politycy i samorządowcy dobrze mówią?
– Różnie. Ja bym nie zaryzykował jednego stwierdzenia, że mówią źle albo dobrze. Natomiast bardziej lokują się w strefach średnich słabego mówienia. Ale nie jest tak, że jest z tym beznadziejnie. Podstawowym grzechem, nie tylko samorządowców, jest nuda i nieatrakcyjność wypowiedzi. Często cała ich wypowiedź zlewa się w jedno i to samo. Oczywiście to się cały czas zmienia, bo widać, że prezydenci miast i burmistrzowie to są świadomi ludzie i szkolą się. Mają świadomość tego, że jak np. będą musieli wznieść toast noworoczny wśród pracowników czy mieszkańców, to musi to być atrakcyjne. Żeby było jasne, ten poziom ewidentnie rośnie, natomiast my w naszej naturze i – przede wszystkim – edukacji, nie mamy czegoś takiego jak wystąpienia publiczne od pierwszej klasy, a przynajmniej w bardzo wielu szkołach. To powinno być w programie nauczania i być w naszym bagażu doświadczeń. Na studiach człowiek pokaże parę prezentacji, a później po ich ukończeniu trafia do korporacji i jest przerażony, że co godzinę musi mieć jakieś spotkanie, wystąpienie przed zespołem, w trakcie którego musi coś pokazywać obcym ludziom itd. W związku z tym politycy powinni więcej ćwiczyć, mieć świadomość tego, że to jest jedno z ich głównych narzędzi pracy, chociaż – żeby było jasne – nie główne.
Podstawowa sprawa jest taka: nawet najmądrzejszy człowiek, polityk, lekarz czy filozof, nie przebije się do opinii publicznej, jeśli będzie nudził. Czyli podstawowy cel to nie nudzić. Trzeba pamiętać o jednej rzeczy, że np. jak ludzie oglądają swojego burmistrza lub prezydenta miasta w telewizji lub internecie, to percepują to w taki sposób, że najpierw widzą, później słyszą, a dopiero na końcu niektórzy rozumieją, co się do nich mówi. I to niczyja wina, bo taka jest gradacja percepcji, dlatego jeżeli możemy wyglądać dobrze, a zajmowane stanowisko tego wymaga, to wyglądajmy dobrze. Pamiętajmy jednak, że jeśli mamy do przekazania największe mądrości lub jakieś najbardziej sensacyjne informacje i zrobimy to w jednym tonie, na jednym tempie z jednoakcentacją, to słuchacze się wyłączą, a do tego nigdy nie wolno dopuścić.
* Mirosław Oczkoś – aktor, reżyser filmowy i telewizyjny. Doradca, mentor wizerunkowy, specjalista w zakresie mowy ciała oraz pracy głosem. Autor książek „Abecadło mówienia”, „Sztuka Poprawnej Wymowy czyli o Bełkotaniu i Faflunieniu ” „ Paszczodźwięki. Mały poradnik dla wielkich mówców”, Sztuka Mówienia bez Bełkotania i Faflunienia”.