Ambasador Tomasz Orłowski: Nasze bariery w kontaktach międzynarodowych wynikają z nieznajomości świata - Instytut Heweliusza

Ambasador Tomasz Orłowski: Nasze bariery w kontaktach międzynarodowych wynikają z nieznajomości świata

– Cały czas dostrzegam w naszym kraju to, że ludzie nie zawsze wiedzą, jak zachować się w środowisku międzynarodowym. To jest rzecz dla nich wstydliwa, chociaż nie powinna taka być, bo najprostszą rzeczą jest nauczyć się tego. Mamy kompleksy, których inni nie mają – mówi wieloletni ambasador Polski we Francji, Księstwie Monako, Włoszech i Republice San Marino, a obecnie prowadzący zajęcia w Instytucie Heweliusza.

Instytut Heweliusza: Jakie miejsce zajmuje dyplomacja samorządowa w polskim modelu dyplomacji publicznej i jak należy ją rozumieć?

Ambasador Tomasz Orłowski: – Dyplomacja samorządowa przede wszystkim jest potencjałem. W porównaniu z innymi państwami europejskimi – szczególnie myślę o dużych państwach Europy Zachodniej, do których możemy się porównywać – myślę, że jeszcze nie posiadamy tak w pełni rozwiniętego potencjału. On istnieje, jest ukryty, tymczasem niesie za sobą olbrzymie możliwości. Moim zdaniem powinien być wykorzystywany zarówno na korzyść konkretnych inicjatyw prowadzonych przez miasta, przez samorządy, jak również wpisywać się w politykę zagraniczną państwa. To, co jest dla mnie fundamentalne i co trzeba zrozumieć, to że działalność międzynarodowa samorządów wpisuje się w politykę zagraniczną państwa.

Czyli nie da się oddzielić sfery krajowej od działalności międzynarodowej?

– W naszych czasach, w przeciwieństwie do sytuacji, jaka istniała jeszcze 30 lat temu, polityka zagraniczna jest realizacją pewnych priorytetów w działaniach publicznych na arenie międzynarodowej. Jeśli – załóżmy to – chcielibyśmy rozwijać nowe technologie, to robimy to przede wszystkim na terenie kraju, ale również myślimy o możliwościach, jakie te polskie technologie mogą uzyskać choćby przez współpracę międzynarodową, gdzie możemy wchodzić w konsorcja i z kim tworzyć rozmaite projekty wspólne. A zatem wbrew temu, co było kiedyś – oczywiście u nas szczególnie w czasach komunistycznych, kiedy władze z definicji starały się oddzielić kraj od zagranicy – dzisiaj trzeba powiedzieć sobie bardzo jasno, że działalność międzynarodowa jest kontynuacją, rozwinięciem i działalnością w tym samym kierunku, tylko w innym środowisku.

Co daje współpraca międzynarodowa samorządom terytorialnym? Aspekt ekonomiczny zawsze jest najważniejszy?

– Pracując na różnych stanowiskach jako dyplomata, widziałem jak angażują się miasta np. na rzecz organizacji igrzysk olimpijskich. Na początku to jest wielka akcja samorządu. Oczywiście nie robi tego sam, bo wspólnie z państwem i nie można tego rozdzielić. To jest przykład, gdzie jedno działanie jest uzgodnione z drugim. Podobnie jest z wystawą światową. Byłem bezpośrednio zaangażowany i przyglądałem się, jak Mediolan walczył o EXPO, które zorganizował ostatecznie w 2015 r. Takie wydarzenie nie tylko promuje miasta, ale – przede wszystkim – przynosi im ogromne korzyści. Jest zysk infrastrukturalny, bo przy tej okazji należy rozbudować, unowocześnić i przebudować transport drogowy, kolejowy i komunalny. Jest wymierna korzyść dla usług m.in. hotelarskich i restauracyjnych i wszystkiego, co jest z tym związane. Jest też korzyść, która ostatecznie przynosi temu miastu i wizerunek i coś, co jest bardzo ważne, co dla władz samorządowych jest bardzo istotne, a mianowicie skupienie się ludności wokół wspólnego projektu, mobilizacja opinii publicznej. To jest coś, co dla rządzących powinno mieć duże znaczeni, bo może im później ułatwiać dialog z własnymi wyborcami.

Jeśli chodzi o doświadczenia polskich miast w staraniu się i organizacji imprez sportowych, kulturalnych czy wystawienniczych, to mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat nastąpiło bardzo duże przyspieszenie i zrozumienie dla tego typu działań. To jest bardzo dobra rzecz.

Z czego wynika to przyspieszenie i zrozumienie?

– To jest związane z generalnym otwieraniem się kraju. Otwieraniem się kraju, który zaspokoił pierwsze potrzeby po transformacji. Potrzeby, która stanowiła sama transformacja. Natomiast niekoniecznie trzeba dosłownie łączyć to z przystąpieniem do Unii Europejskiej, chociaż z całą pewnością te procesy nakładają się na siebie. Polskie miasta uczestniczą w programach horyzontalnych. Mają swoich partnerów, z którymi występują w rozmaitych układach międzynarodowych.

Tak jest w przypadku chociażby Europejskiej Stolicy Kultury, która ma gospodarzy w dwóch różnych krajach. Nawiązują oni między sobą dodatkową współpracę tak, żeby sobie pomagać. To jest więcej niż wymiana doświadczeń. To nie są tylko dobre praktyki. To jest posuwanie do przodu, realizacja de facto Europy.

Jakie są przeszkody na tym polu?

– Banalna odpowiedź taka, której ja nie uznaję, a którą ludzie tak lubią w Polsce podawać, to jest zaczynanie od mówienia o pieniądzach. Pieniądze według mojego doświadczenia zawsze się znajdują, jeżeli jest dobry projekt. I tak samo, jeśli są ekipy ludzi, którzy są przekonani, że coś warto zrobić.

Wiadomo, że jak każda rzecz nowa rodzi się w bólach i z pewnymi trudnościami, bo nie każde doświadczenie musi być pozytywne. Mogą być sytuacje, które ludzi raptem zniechęcają do współpracy i w związku z tym nie chcą podejmować później żadnego innego działania. Byłem świadkiem, gdzie niepowodzenie czy brak zainteresowania natychmiast rodził taką defensywną postawę przedstawicieli polskich miast, którzy mówili, że nie będą próbowali żadnej współpracy, bo z tego nic nie wynika.

Kolejną barierą jest pewien fakt obycia międzynarodowego. Młodszego pokolenie, które zaczęło bytować w rzeczywistości Polski w Unii Europejskiej, nie ma z tym problemu. Dla nich takie doświadczenia jak chociażby wymiany studenckie w ramach programu Erasmus czy inne formy doświadczeń międzynarodowych są pewną oczywistością. Jeżdżą za granicę uczyć się języków, zdobywają tam doświadczenie zawodowe itd. To pokolenie nie ma tych wielkich zahamowań, że nie wie, jak się zachować. Cały czas jednak dostrzegam w naszym kraju to, że ludzie nie zawsze wiedzą, jak zachować się w środowisku międzynarodowym. To jest rzecz dla nich wstydliwa, chociaż nie powinna taka być, bo najprostszą rzeczą jest nauczyć się tego. Mamy kompleksy, których inni nie mają. Nasze bariery w kontaktach międzynarodowych wynikają z nieznajomości świata.

Jak zatem pozyskać i utrzymać wartościowe relacje międzynarodowe?

– Człowiekiem muszą kierować dwie rzeczy. Po pierwsze – ciekawość świata, a nie zamykanie się. Choć zabrzmi to banalnie, to mogę to porównać do zainteresowania, które się u nas robi, obcą kuchnią. Kiedyś byliśmy zamknięci w tym, że lubimy tylko to, co znamy od dziecka, co jest polskie. Dzisiaj coraz więcej tej otwartości i ciekawości świata oznacza wyjazdy, turystykę, poznawanie, naukę języków. Nie trzeba być ani bogatym, ani mądrym, trzeba mieć w sobie otwartość. Po drugie – mieć coś do zaproponowania i umieć zainteresować swoją osobą.

Myślę, że połączenie tych dwóch elementów – ciekawości świata i możliwości zaoferowania czegoś światu – daje najlepszą trwałość dla współpracy międzynarodowej samorządów, jak i dla każdej współpracy międzynarodowej.

Jakie są Pana międzynarodowe doświadczenia jeśli chodzi o to, jak współpracują ze sobą samorządy?

– Pozwolę sobie przywołać historię, która jest mi szczególnie bliska i dotyczy miasta Grasse, które leży na południu Francji, niedaleko Cannes. Na początku lat 60. Francja podpisała z Niemcami trakt o przyjaźni i współpracy, choć były one historycznym wrogiem. Ta próba okazała się skuteczna, jeśli chodzi o zmiany nastawienia do siebie obu narodów, które przez tysiąc lat bardziej wojowały, niż przyjaźniły się ze sobą. Deklaracja i odważna decyzja o tym, żeby pozostawać ze sobą w pokoju, została natychmiast w praktyczny sposób wcielona w życie. Otóż rząd zdecydował, że każde francuskie miasto, każda gmina, ma znaleźć w Niemczech swojego odpowiednika. I od tego – można powiedzieć – wszystko się zaczęło. Miasta, miasteczka i wsie zaczęły ze sobą współpracować, wymieniać młodzież, przyjmować rodziny w ramach wymian. Tworzyły się niewiarygodne więzy.

Wróćmy jednak do Grasse. W 1964 r. miastem rządzi lewica. Po debacie rada miasta zdecydowała, że przyjmie rekomendację rządu i weźmie sobie partnera niemieckiego, ale – przypomnijmy, że mamy czasy zimnej wojny –  pod warunkiem, że znajdzie partnera z drugiej części Europy, za żelazną kurtyną. Nie wiem, jak to się stało, ale wybór padł na Opole. Został podpisany układ pomiędzy Grasse, Inglostadt i Opolem. Miało to miejsce 30 lat wcześniej, zanim Europie śniło się, że powstanie Trójkąt Weimarski, czyli współpraca Francji, Polski i Niemiec. I działo to się na poziomie samorządu. Wspomniane miasta ściśle ze sobą współpracują, realizują wiele ważnych projektów społecznych, jak pomoc potrzebującemu miastu w Mauretanii i budowa tam studni artezyjskiej. To tylko jeden przykład tego, jak można skorzystać i zrobić dobrą rzecz dzięki współpracy międzynarodowej, a mógłbym podać ich więcej.